Wizja Wołochów – prostych pasterzy chodzących po miejscach zapomnianych przez Boga i ludzi, jest wizją niepełną
Rozmowa z prof. dr. hab. Grzegorzem Jaworem – zastępcą Dyrektora Instytutu Historii Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie
Urodził się Pan w Lublinie, mieszka w Lublinie, jest Pan profesorem w Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej, w roku 1991 opublikował pan monografię „Ludność chłopska i społeczności wiejskie w województwie lubelskim w późnym średniowieczu”, co dwa lata wcześniej przyniosło Panu tytuł doktora nauk humanistycznych. 13 lat później opublikował Pan pracę, którą okazała się radykalnym zwrotem w odniesieniu do wcześniejszych pańskich zainteresowań historią. Miała tytuł „Osady prawa wołoskiego i ich mieszkańcy na Rusi Czerwonej w późnym średniowieczu”. Ta praca dała Panu tytuł doktora habilitowanego. Co się stało w ciągu tych 13 lat, że z nizin wsi lubelskiej zawędrował Pan w góry zamieszkiwane przez Wołochów w późnym średniowieczu? W mentalności ludu polskiego Wołosi to ludzie gór – Huculszczyzny, Bieszczadów, Beskidu, a wcześniej Rumunii, którzy nic innego w życiu nie robili tylko wypasali owce i kozy. Czyli – prymitywny lud pasterski.
Właśnie te skojarzenia doprowadziły mnie do Wołochów. Gdy zajmowałem się chłopami w województwie lubelskim w średniowieczu, trafiłem na materiały, które jednoznacznie wskazywały, że w tymże województwie żyli, mieszkali i działali także Wołosi. Z tym zastrzeżeniem, że ówczesne województwo lubelskie nie pokrywało się z jego obecnymi granicami, było zupełnie niepodobne do dzisiejszego. Sięgało mniej więcej do połowy odcinka rzeki Wieprz i do połowy dzisiejszego województwa lubelskiego, a dalej zaczynała się już...
...Ruś Czerwona...
Ukraińcy wolą nazwę Ruś Koronna. Okazało się, że kiedy badałem tych chłopów w ówczesnym województwie lubelskim, to w tymże województwie zacząłem znajdować także Wołochów. Co, nie ukrywam, nieco mnie zadziwiło, no bo rzeczywiście zawsze kojarzyłem Wołochów z obszarem czysto górskim. Tymczasem znalazłem ich we fragmencie Roztocza, to jest jakieś 50 kilometrów na południe od Lublina...
... czyli na terenie takim niby górskim, bo pofałdowanym pagórkami, można powiedzieć – przedgórskim.
Można tak powiedzieć. I gdy zacząłem się wnikliwiej rozglądać bardziej na wschód, to spotykałem Wołochów nad Bugiem, w okolicach Chełma, także Włodawy, Dubienki. Gdy swoje zainteresowania skierowałem jeszcze dalej, znalazłem Wołochów jeszcze na terenie dzisiejszej Białorusi oraz różnych terenach ukraińskich, które w żaden sposób nie kojarzą się z górami.
Kojarzenie Wołochów li tylko z górami jest więc mitem, który ukształtował stereotyp postrzegania tej nacji jako stricte ludzi gór?
Tak. Przy czym matecznikiem Wołochów rzeczywiście były góry i dlatego utarł się stereotyp kojarzenia ich wyłącznie z górami. Ale to nie jest cała o nich prawda.
Utarło się przekonanie, że dotarli do nas podążając za swoimi stadami owiec i kóz, które po wyżarciu pastwisk na południu kierowały się grzbietem Karpat na pastwiska leżące na północy tychże gór.
Ale to też jest mit. Im dłużej zajmuję się Wołochami, a dobrze mi Pan wyliczył, że to mniej więcej od 1991 roku, to na początku wszystko było dla mnie jasne i wszystko było proste.
Czyli myślał Pan wedle utartych schematów, o których mówiliśmy?
Tak. Ale teraz, po ponad 30 latach zajmowania się historią Wołochów, powiem szczerze, że im dłużej się tym zajmuję, tym coraz mniej rzeczy oczywistych jest oczywistymi. Na przykład... Powiedział Pan przed momentem przywiązany do schematu, że Wołosi szli łukiem Karpat za swoimi stadami. Tylko to niezupełnie prawda. A dlatego nieprawda, ponieważ pierwsza faza kolonizacji wołoskiej na ziemiach Rusi Czerwonej, nie była wcale kolonizacją prostych pasterzy, którzy gdzieś tam na obrzeżach cywilizacji prowadzili swoje prymitywne pasterskie życie, zapomniani przez Boga i ludzi.
Przyznam, że rozumując wedle schematu, iż Wołosi to prymitywna ludność pasterska, zastanawiałem się, jak to się stało, że od ich nacji nazwano dokument stanowiący o prawach osadniczych, o zakładaniu wsi na prawie wołoskim. Prymitywne umysły takiego aktu prawnego by nie utworzyły.
W średniowieczu używano często słowo „obyczaj”. Obyczaj to jest coś takiego, co w zasadzie nigdy się nie rodzi i nigdy nie umiera. Trudno na przykład powiedzieć, kiedy powstało „prawo obyczajowe”, kiedy powstał „obyczaj”. To są jakieś nawyki przekazywane z pokolenia na pokolenie, które następnie spisane i ujednolicone stawały się prawem pisanym. I tak powstało też owo „prawo wołoskie”. Nie mam oczyliście wątpliwości, że jest to prawo pochodzące z importu, konkretnie – z Bałkanów. I dowodów na to mamy wiele.
Wróćmy do poprzedniego wątku. Przerwałem, gdy Pan mówił, że pierwsze osadnictwo wołoskie na ziemiach polskich było już w średniowieczu i wcale nie wiązało się z migracją pasterską.
Ponieważ to nie byli pasterze, lecz bojarzy, czyli szlachta wołoska, która uciekała ze swoich rodzimych terenów. Pod słowem Wołoch rozumiano mieszkańców i Mołdawii i Wołoszczyzny, także Siedmiogrodu, czyli terenów dzisiaj rumuńskich. I wszystkich ich określano słowem Wołoch.
W jednej z polskich gazet ukazała się niedawno rozmowa z Polakiem wędrującym po Grecji, który namawia naszych rodaków by wyszli z plaż i ruszyli w greckie góry. Mówi on, że w górach Epiru jest miasteczko Metsovo zamieszkiwane przez ludność wołoską, która stamtąd właśnie „wędrowała w stronę gór środkowej Europy (...) do dziś znany jest tam język wołoski”. Czy więc Wołosi pochodzą z Rumunii, czy z jeszcze bardziej południowych terenów Europy?
Nie, nie, nie... Ten podróżnik po Grecji, znacznie się pomylił. Owa miejscowość w górach Epiru i same te góry, wcale nie były matecznikiem Wołochów. My otóż żyjemy w przekonaniu, że Wołosi poszli wzdłuż łuku Karpat i znaleźli się tylko u nas, na północy tych gór. Natomiast nie bierzemy pod uwagę, że była jeszcze faza południowa wołoskiej migracji, która dotarła nie tylko do Grecji. Ślady Wołochów znajdujemy na greckich wyspach, także w Azji Mniejszej, na terenach dzisiejszej Turcji, ale mamy też fazę kolonizacji zachodniej, która dotarła aż do północnych Włoch.
Kontynuujmy myśl, że pierwszą wołoską migrację wcale nie tworzyli prości pasterze.
To byli wołoscy bojarzy, czyli szlachta. Uciekali ze swoich rodzinnych stron nie ze względów materialnych, czyli braku pastwisk, a z przyczyn politycznych. Gdy tworzyły się nowe państwa, w tym przypadku Mołdawia i Wołoszczyzna, różne grupy możnych walczyły o władzę i wiadomo było, że ktoś musi tę walkę wygrać, a ktoś inny przegrać. Dla przegranego sprawa była krótka – musiał ratować życie i uchodzić z kraju. Pierwsze ślady wskazujące, że na ziemiach polskich osiedlili się Wołosi, pochodzą z lat pięćdziesiątych XIV wieku. Czyli doszło do tego za panowania Kazimierza Wielkiego. Mamy zapisanego w historii bardzo ciekawego człowieka, który się nazywał Szczepan Wołoszyn Rybotycki. Z królewskiego nadania dostał wieś, która nazywa się Rybotycze. Leży ona w dzisiejszym województwie podkarpackim. Od tegoż Szczepana Wołoszyna wywodzi się do dzisiaj znana rodzina Rybotyckich herbu Sas. Historyk Ludwik Wyrostek jeszcze przed II wojną napisał książkę „Ruch Dragów- Sasów na Węgrzech i Rusi Halickiej”. Dowiadujemy się z niej, że niemal wszyscy ci bojarzy wywodzili się z rumuńskiego rodu Dragów i pieczętowali się herbem Sas. Protoplastami wszystkich Komarnickich, Jaworowskich i całej tej drobnej szlachty czerwonoruskiej legitymującej się herbem Sas, byli właśnie imigranci wołoscy bojarskiego pochodzenia, czyli szlacheckiego.
Hucuł na połoninie, okolice Nadwórnej, 1931 r.
To koronny dowód, że kolonizacja wołoska na ziemiach polskich wcale nie zaczęła się od pasterskiego ludu, który za swoimi stadami podążał na północ grzbietem Karpat?
Można tak powiedzieć. Ale są jeszcze inne dowody.... Przecież w miastach także spotykamy wołoskich mieszczan. Mamy nawet wołoskich założycieli niektórych miast. Na przykład jeden z nich, zwany Mołdawitą, założył małe miasteczko o nazwie Szczurowice w ziemi bełskiej, dość znacznie przecież oddalone od gór. Tak więc nasza wizja prostych pasterzy chodzących po miejscach zapomnianych przez Boga i ludzi, do których zwykły człowiek bał się zaglądać, jest wizją niepełną. To był tylko jeden z odłamów tej migracji, najbardziej znany, a znany najbardziej dlatego, że tych właśnie Wołochów było najwięcej. I ci ludzie właśnie zmienili oblicze etniczne i gospodarcze polskich Karpat.
Czy lokowanie migracji szlachty wołoskiej na górskich ziemiach Rusi Czerwonej było zamierzoną polityką Kazimierza Wielkiego?
Jak najbardziej. Na podstawie źródeł pisanych możemy powiedzieć, że to osadnictwo zaczęło się w połowie XIV wieku, ale nie jest wykluczone, że Wołosi mogli przybywać do nas już wcześniej. Natomiast fakt, że zasiedlano nimi tereny Rusi Czerwonej, w tym ziemie przemyską i sanocką, było świadomą i celową polityką Kazimierza Wielkiego i jego następców. Były to bowiem niespokojne tereny pogranicza i polscy władcy przyjmowali każdego, kto umiał władać bronią. Ci ludzie tworzyli żywy wał obronny. Przy czym musimy dodać, że to wcale nie Kazimierz Wielki wymyślił obsadzanie pogranicza Wołochami. Ten sam schemat stosowali ówcześni sojusznicy polskiego monarchy, którymi byli władcy węgierscy. Król Robert Andegaweński, później Ludwik Węgierski. Proszę sobie wyobrazić, że praktycznie całe południowe pogranicze Węgier, czyli pogranicze z niezwykle agresywną Turcją, było obsadzone okręgami wołoskimi, gdzie Wołosi dysponowali szeroką autonomią. W tej kwestii jedna rzecz jest bardzo istotna – mianowicie w późnym średniowieczu, czyli w wiekach XIV i XV, czynna służba wojskowa dotyczyła rycerzy i najemników. Natomiast Wołosi stanowili wyjątek, którego istota polegała na tym, że i w Mołdawii, i w Wołoszczyźnie obowiązek służby wojskowej mieli wszyscy mężczyźni bez względu na urodzenie. Chciałoby się powiedzieć– powszechna służba wojskowa. I dlatego w tych społecznościach granica między bojarem a ubogim chłopem, którzy stali w jednym szeregu, siłą rzeczy się zacierała. W tym kontekści obalamy też mit, że to Polska była od zawsze przedmurzem chrześcijaństwa i pierwszą zaporą broniącą chrześcijański świat Zachodu przed nawałą tureckiego islamu. Taki obowiązuje w naszym kraju schemat myślowy. Prawda zaś jest taka, że przez więcej niż połowę XV wieku nawałę turecką powstrzymywały takie dwa malutkie kraje, jak Mołdawia i Wołoszczyzna.
Czyli Wołosi?
Nie inaczej. Rodzi się oczywiście pytanie, jakim sposobem malutkie kraje – Mołdawia i Wołoszczyzna, z powodzeniem powstrzymywały taką potęgę jak Turcja? Odpowiedź jest jasna – po prostu w tych krajach obowiązywała powszechna służba wojskowa, a więc te armie były nieproporcjonalnie liczne w odniesieniu do liczby mieszkańców. To jest bardzo ciekawa rzecz. Polscy władcy więc od Węgrów przejmowali pomysł, co z tymi przybyszami zrobić. I bardzo skutecznie ten pomysł realizowali, ponieważ przywileje, jakie miała szlachta polska powodowały, że wołoscy bojarzy bardzo szybko się polonizowali. Na przykład Rybotyccy już w pierwszej połowie XV wieku byli katolikami, a nawet mieli w rodzinie pierwszego księdza katolickiego. Ówczesna polska rzeczywistość była dla nich po prostu bardzo atrakcyjna. Drugą odsłoną tego, o czym mówimy, są migracje prostych wołoskich pasterzy.
Kiedy ta migracja się zaczęła?
Też zapewne w XIV wieku i chyba była równoległa z migracją bojarów. Są na to dowody. Oczywiście zawsze więcej się pisze o rycerzach niż o wieśniakach. Już w końcu XIV wieku pojawi się w Krakowie nowy towar, jakim była wełna wołoska, zresztą dość podłego gatunku. Wniosek z tego, że już wtedy Wołosi musieli w pobliskich górach być, mieć tam swoje zwierzęta i umieć pozyskiwać z nich wełnę. Pierwsze przywileje, już nie dla bojarów, a dla prostych mieszkańców wsi wołoskich pojawiają się w drugim dziesiątku XV wieku. Wtedy założono wieś Ochotnica w Gorcach, czy wieś Rychwałd niedaleko Czorsztyna i później tych przywilejów lokacyjnych przybywało. My tak trochę rozumujemy, że najpierw musi być przywilej na osadzenie wsi wołoskiej i dopiero później Wołosi do niej przybywali. Tak nie było. To był po prostu spontaniczny ruch, tak naprawdę przez zupełnie niekontrolowany. Uwzględnijmy bowiem taką sytuację – państwo jest daleko. W przypadku ziemi sanockiej oznacza to, że reprezentanci państwa siedzą w Sanoku. Dalej wszystko, co leży na południe od Sanoka jest terenem, gdzie ta władza nie sięga.
Kilka lat temu rozmawiałem z geografem Jarosławem Balonem, profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego, o Karpatach i górach w ogóle. Zacytuję fragment tego, co powiedział:Trzeba mieć świadomość, że przez długie wieki, nawet jeszcze półtora wieku temu, góry były dla mieszkających w ich sąsiedztwie społeczeństw czymś brzydkim, przeszkadzającym i do niczego niepotrzebnym. Tak myślały elity krajów, które te góry posiadały. Na dobrą sprawę nie wiadomo też było, kto w tych górach mieszka, więc generalnie traktowano je jako zawadę. Były problemem, także problemem transportowym, na dodatek były też niebezpieczne, bo stały się miejscem ucieczki zbiegów, także band. Gdy Wołosi zaczęli się pojawiać na ziemiach polskich, w tych naszych górach też nikogo nie było. I tylko oni nie uważali ich za wrogie sobie, za środowisko nie do życia dla człowieka. Wołosi weszli w tereny bezludne i je zagospodarowali. Czy tak?
Badania w ramach Archeologicznego Zdjęcia Polski prowadzą do wniosku, co sformułował profesor Michał Parczewski, że obszary górskie nie były obszarami cieszącymi się zainteresowaniem Słowian, ponieważ byli oni ludźmi klasycznych nizin. Tak naprawdę powyżej 300 metrów nad poziomem morza powoli zaczynało zanikać osadnictwo rolnicze. W górach artefakty znajduje się tylko w dwóch miejscach – przy szlakach komunikacyjnych łączących dawną Polskę z tak zwanymi Górnymi Węgrami, czyli dzisiejszą Słowacją. Bo tamtędy szli kupcy, więc trzeba to było kontrolować, pobierać cła i ogólnie mówiąc – pilnować porządku.
Najczęściej są to więc doliny rzek?
Tak. Drugie miejsce, gdzie odkryto duże nagromadzenie skorup, to same wierzchołki niektórych gór, co należy interpretować, że były to miejsca jakiegoś kultu. Tych świętych gór mamy w Polsce stosunkowo dużo. Natomiast w całej reszcie górskiego terytorium ślady archeologiczne występują sporadycznie. Po drugie - badania palinologiczne, czyli badania pyłków roślinnych, dowodzą, że we wczesnym średniowieczu nie uprawiano tam żadnego zboża. Jaki więc z tego wniosek? Przywołuję w tym miejscu opinię profesora Michała Parczewskiego – góry były rzeczywiście terenem anekumeny, czyli terenem trwale niezamieszkanym i niewykorzystywanym gospodarczo. Ta sytuacja zmienia się na terenach ówczesnej Polski na przełomie wieków XIII i XIV. Mianowicie w górach, chociażby w okolicach Sącza, prowadzi się akcję osadzania rolników. Żeby ich przyciągnąć w te niegościnne tereny otrzymywali oni wolniznę nawet do 25 lat. Wolnizna to jest okres zwolnienia od czynszu. Taki rolnik mógł gospodarować 25 lat i nic nie płacić. Skoro przeciętny mężczyzna w czasach, o których mówimy, żył przeciętnie 40-45 lat, to faktycznie było to zwolnienie z opłat na jedno pokolenie. Ale doszło do kataklizmu. Na początku XV wieku zaczęła się tak zwana „mała epoka lodowa”. Okres ochłodzenia klimatu, który zwłaszcza bolesny był dla społeczności żyjących w górach, bo rolnicy bazowali na tak zwanej trójpolówce. Dzielili pole na trzy części. Na jednej siano zboże ozime, na drugiej jare, trzecie ugorowało i co roku następowała rotacja upraw. W górach, mniej więcej na wysokości 500 metrów nad poziomem morza, uprawa ozimin przestała być opłacalna. Ochłodzenie klimatu spowodowało, że oziminy się po prostu nie udawały. To spowodowało, że ci rolnicy, którzy zdecydowali się w XIV wieku w tych górach żyć, nagle nie mieli co jeść. Mamy liczne dowody z XV, a już powszechne z XVI wieku, że rolnicy bardzo zubożeli i zaczynali zbiegać ze wsi na niżej położone tereny. Ziemie swe sprzedali Wołochom. Innymi słowy, zderzenie z nową rzeczywistością klimatyczną spowodowało, że klasyczni rolnicy bazujący na trójpolówce nie mieli szans, by się w górach utrzymać, by żyć.
Huculi, fot. Rudolf Widepuhl, 1913 r.
Na czym polegała przewaga Wołochów, którzy nie bali się kupować ziemi od uciekających rolników?
Utarło się przeświadczenie, że Wołosi to pasterze. Zależy otóż gdzie i kiedy. Twierdzę, że Wołosi byli ludźmi, którzy w sposób komplementarny eksploatowali wszystko, co się da. Czyli byli pasterzami, przy okazji trochę rolnikami, no bo jare zboże mimo obniżenia temperatury dalej się rodziło. To byli także wybitni rzemieślnicy. Do dzisiaj góry kojarzymy z rzemiosłem, ale z rzemiosłem związanym ze środowiskiem lokalnym, czyli rzemiosło w drewnie, rzemiosło w skórze, wyrób serów. To byli także wybitni myśliwi, nie mniej wybitni hodowcy pszczół w leśnych barciach. Wszystkie te umiejętności razem wzięte były odpowiedzią na zmiany klimatyczne, którym nie byli w stanie podołać żyjący wyłącznie z uprawy ziemi rolnicy. Nie wszyscy Wołosi byli pasterzami, a czasami było to tylko jedno z uprawianych przez nich zajęć. Na przykład w Lubelskiem, o czym piszę w swojej książce, mamy wyraźnie Wołochów podzielonych na mających i niemających owiec. I jest to kwestia datująca się już na XV wiek. A wiemy o tym z ówczesnych ksiąg podatkowych.
Na stokach Czarnohory, fot. Jerzy Krzwult
Z tego wynika, że ów stereotyp jakoby Wołosi byli prymitywnym ludem pasterskim, to po prostu nieprawda.
Ten schemat myślowy bierze się także z tego, że Wołosi to byli ci „obcy”. Jak postrzegali ich mieszkańcy nizin? Rolników w górach nie ma, więc nikt nie wiedział, kim ci Wołosi tak naprawdę byli. Przybywali do lasów nizinnych nagle i znikąd. Ludzie obcy, w dodatku wierzący w Boga inaczej, schizmatycy, przecież prawosławni; mówiący niezrozumiałym językiem. Zwłaszcza jeśli byli imigrantami w pierwszym pokoleniu, to mówili w języku rumuńskim, więc trudno było ich zrozumieć. Mieli inny system wartości i inne obyczaje, wchodzili ze swoimi stadami w szkody, bo jeśli szli przez pole, na którym rosło zboże, to zwierzęta je tratowały i wyjadały. Jeżeli chodzili do lasu karmić swoje zwierzęta, bo oni je z reguły w lasach wypasali, to las po przejściu stada owiec wyglądał tragicznie. Klasyczne stado wystarczające do utrzymania rodziny składało się mniej więcej z 80 owiec i 20 kóz. I jak to mi kiedyś tłumaczyli górale – „owce patrzą w dół, a kozy do góry”. Więc gdy takie stado szło, to była to swoista kosiarka dewastująca las od ściółki do wysokości jednego-półtora metra.
Kozy do ostatniej kępki wyżarły lasy w dawnej Grecji.
U nas też zaczęły zjadać, dlatego już na początku XVI wieku wprowadzono na wielu obszarach zakazy wstępu Wołochów do lasów. Kiedy lasy stały się bardziej wartościowe, kiedy zaczął się eksport zboża, ale też drewna, właściciele lasów zaczęli siłą rzeczy wyganiać ze swoich włości Wołochów. Uprawiali bowiem bardzo dewastującą lasy gospodarkę. Do czasu kiedy z lasów nie było żadnego innego pożytku, godzono się na pobieranie niewielkich opłat od pasterzy, ale potem sytuacja się zmieniła.
Od tych wołoskich stad owiec i kóz demolujących dawne lasy wzięło się słowo „redyk”?
Jeśli dziś mówimy o hodowli owiec, to przeciętny turysta kojarzy to natychmiast z widowiskiem zwanym redykiem. Bo dla mnie to jest widowisko wynikające nie z przymusu gospodarczego, a po prostu jest wydarzeniem folklorystycznym, organizowanym również z myślą o turystach. W tym kontekście trzeba wyjaśnić na czym polegało pasterstwo owiec u Wołochów. Jest otóż pojęcie – pasterstwo transhumancyjne. W klasycznej transhumancji występuje sytuacja, gdy pasterz ma dwa miejsca zamieszkania. Latem, czyli w sezonie ciepłym, mieszka na obszarach wyżej położonych, czyli w górach, po których wędruje ze swoimi stadami, natomiast na zimę schodzi niżej i tam ma niejako drugi adres zamieszkania. Klasyczne pasterstwo transhumancyjne, do dziś występujące na przykład w Serbii, polega na tym, że w ślad za owcami wędrowały całe wsie, nie tylko wyspecjalizowani pasterze, ale także ich rodziny. U nas w Polsce przyjął się inny model, też zresztą pochodzący z Bałkanów – z owcami wysyłało się tylko tak zwane drużyny pasterskie. Nie jestem co prawda filologiem klasycznym, więc mogę się mylić, ale w łacinie występuje słowo „reduco”. Wiemy, że język rumuński wywodzi się z łaciny i jest w nim mnóstwo słów o łacińskim rodowodzie. Słowo „reduco” oznacza coś, co należy przywrócić, oddać z powrotem. Na przykład pójść gdzieś i wrócić. Jaka jest w tym kontekście technika redyku? We wsi jest kilku wyspecjalizowanych hodowców owiec, których już w XVI wieku nazywano owczarzami. Oni zbierali owce od gospodarzy, którzy nie szli na redyk, następnie ci owczarze formowali ekipę z baców i juhasów (słowa baca i juhas są pochodzenia rumuńskiego) i gdzieś na przełomie kwietnia-maja wyruszali w góry, w których przebywali mniej więcej do końca września. Następnie wracali, do czego odnosi się słowo redyk, i rozliczali się z gospodarzami, którzy oddali im swoje owce na wypas – ile owiec zagryzły wilki, ile zrobili serów, ile pozyskali z owiec wełny. Geneza redyku kryje się więc w istocie pasterstwa transhumancyjnego.
To wynalazek Wołochów?
Oczywiście że nie. Wybitna znawczyni Wołochów bałkańskich, profesor Ilona Czamańska z Poznania, powiedziała mi kiedyś: To nie Wołosi wymyślili pasterstwo, to owce nauczyły pasterstwa Wołochów. Dlatego że stada dzikich przodków owiec wędrowały w tym samym cyklu – latem szły w góry, zimą zaś schodziły niżej, bo tam było więcej karmy. Ludzie najpierw podążali za nimi, aby na nie polować, a później, kiedy nauczyli się hodowli dzikich owiec, nauczyli się od nich tego wędrownego sposobu uprawiania pasterstwa. I to pasterstwo przetrwało do dziś. Ten sposób wypasu wcale nie jest wymysłem Wołochów. Taką samą organizację pasterstwa spotykamy w różnych i oddalonyc od siebie częściach świata, bo jest po prostu naturalne zaadaptowanie obyczajów owiec do potrzeb gospodarki.
Kiedy zrodziły się obyczaje związane z redykiem?
Tak naprawdę obyczaje ludowe, skomplikowane i zmieniające się, jesteśmy w stanie śledzić od XIX wieku. To wtedy w górach, bo przecież sami górale byli z reguły niepiśmienni, pojawili się pierwsi miłośnicy gór – inteligenci, który zaczęli po prostu spisywać i opisywać obyczaje. Teraz problem mają raczej kulturoznawcy, etnolodzy, żeby oddzielić, które z tych obyczajów dzisiaj kultywowanych lub zapisanych są rzeczywiście stare, a które są stosunkowo nowszej daty. W tej chwili robi się bardzo dużo, żeby reaktywować to pasterstwo, oczywiście już nie wołoskie, ale karpackie, zarówno w kontekście gospodarczym, ale chyba przede wszystkim w kontekście promocyjnym.
Turystyczno-komercyjnym?
Tak. Rozmawiałem kiedyś z góralem, który w sposób nieco filozoficzny podchodził do życia i on mi powiedział: My ludzie gór tworzymy odrębną cywilizację, my nie budujemy katedr, bo naszymi katedrami są górskie hale. To jedno zdanie wiele mówi o ich sposobie życia i zupełnie innej mentalności.
Rozmawiałem przed laty z profesorem Michałem Parczewskim, a kwintesencją tej rozmowy był jej tytuł prasowy: „Et-niczny kocioł Podkarpacia”. Wołosi mocno namieszali w tym kotle?
To pytanie kiedyś bardzo mnie dręczyło, więc przeczytałem całą literaturę związaną z wołoską nacją i jej migracjami. Jest jej sporo, bo pisze się o Wołochach często i od dawna, czyli od około dwustu lat. I wielu historyków zadawało sobie pytanie, które Pan mi postawił.
Dręczy ludzi, czy aby przypadkiem nie pochodzą od wołoskich pasterzy?
Sądzę, że to nie tajemnice pochodzenia kierowały historykami próbującymi zgłębić ten problem, aczkolwiek nie musi być wykluczone, że wpływ, nazwijmy to – „nacisków zewnętrznych” miał na podjęcie takich badań wpływ. Ale to przypuszczenia. Rzecz w tym, że zajmując się „mieszaniem” przez Wołochów w etnicznym kotle nie tylko Podkarpacia, ale dużej części Polski, mówiłem już, w jakich regionach znalazłem ich ślady, musimy uwzględnić jedną niezmiernie istotną kwestię. Tę mianowicie, że mówimy o okresie przedstatystycznym, kiedy to nikt nie liczył, ilu tych Wołochów przybyło w północne Karpaty, więc historycy posługiwali się słowami o niekonkretnych i pojemnych znaczeniach. Jedni pisali, że tych Wołochów, czyli etnicznych Rumunów, było „wielu”. Inni pisali, że był to „znaczący odsetek”, jeszcze inni, że było ich „niewielu”, ale „wnieśli dużo do znajomości gór”. I nieco przewrotnie można zadać pytanie – co to znaczy „wiele”, gdzie się kończy „niewiele”, a zaczyna „wiele”? Co to znaczy „znaczący odsetek”? Pogrążeni więc byliśmy w jakimś rodzaju zamieszania pojęciowego, w który wdali się zresztą także politycy. I ci politycy zaczęli mówić: No, jak to? Wy tutaj Rumunów ściągacie w Karpaty, a przecież Karpaty to są nasze...
Jesteśmy w tej kwestii zupełnie bezradni?
Moim zdaniem wyjściem z tego zapętlenia jest tak zwana teoria migracji elit. Głosi ona, że tak naprawdę nie jest ważne, ilu ludzi przybyło. Czy było ich wielu, czy niewielu, czy tych rodzin etnicznie wołoskich było kilkadziesiąt czy kilkaset... Ważne jest, że przynieśli oni ze sobą nowy model życia, nowy model podejścia do przestrzeni, tak atrakcyjny dla miejscowych, że p prostu przejęli te zwyczaje. Wie Pan, jakie w tym kontekście podaje się przykłady? Na przykład Portugalczyków w Brazylii. Ilu ich tam było w XVI wieku? Mogło ich tam przybyć kilka tysięcy, a co zrobili? Cała Brazylia mówi po portugalsku, przejęła portugalską kulturę. Ja już dawno dałem sobie spokój z dzieleniem Wołochów na etnicznych i nieetnicznych, bo pamiętajmy, że oni stali się tym zaczynem, który zaczął chłonąć ludność ruską uciekającą w góry z różnych powodów w wiekach XV i XVI... Bojkowie, Łemkowie, czy Huculi, a wszyscy oni osiedlili się w górach, mówią językiem ruskim, a nie rumuńskim. Niemców też do polskich miast przybyło niewielu...
... a Kraków do XVI wieku mówił po niemiecku i nie tylko zresztą Kraków.
No właśnie, bo to był język handlu i prawa. Nadto – wszystkie narzędzia u majstra są pochodzenia niemieckiego. To samo mamy u pasterzy – wszystkie fachowe nazwy związane z pasterstwem, serami i ich produkcją, są pochodzenia rumuńskiego. Nazwy terenowe (Kiczera, Sichłe, Grun) wywodzą się wprost z języka Wołochów. Absolutnie nie wierzę w jakąś masową imigrację Wołochów na tereny ówczesnej Polski, w jakieś ich tłumy, które jakoby miały wmaszerować w kraj Piastów, a potem Jagiellonów. Nic z tych rzeczy. Natomiast wcale mi to nie przeszkadza twierdzić, że byli oni zaczynem nowego sposobu życia i kultury w górach. Przyjrzałem się swego czasu kwestii, kto mieszkał w wiekach XVI, czy XVII w nowo lokowanych wsiach. I zauważyłem pewien schemat – lokatorem, czyli tym, który inwestował pieniądze, który zakładał wieś i który przyjmował osadników, był zawsze członek rodziny kniaziów wołoskich ze starszych wsi. Ci ludzie różnili się od innych chociażby imiennictwem. Mieli imiona klasycznie wołoskie jak Dragomir, Dziurdź, Bałamut itd. Zawierali związki małżeńskie tylko między sobą, czyli między rodzinami tych kniaziów. Szczęsny Morawski – w połowie XIX wieku napisał książkę „Sądecczyzna za Jagiellonów”. Można się dzisiaj śmiać z tego co napisał, a co brzmiało mniej więcej tak, „do dzisiaj można łatwo odróżnić czarnookiego i bystrego sołtysiaka wołoskiego od niebieskookiego blondyna ruskiego we wsiach wołoskich”.
Niedaleko od tego do segregacji rasowej.
Owszem, ale chodzi mi o to, że kniaziowie i członkowie ich rodzin byli nosicielami i propagatorami obyczaju wołoskiego. Natomiast szeregowi mieszkańcy wsi to była przede wszystkim ludność ruska, która masowo w góry napływała. W następnych stuleciach następowały w ramach takich społeczności skomplikowane procesy asymilacji i integracji. Nawet przybysze z terenów rumuńskich po 20-30 latach, czyli po upływie jednego pokolenia, przestawali być rumuńskimi Wołochami, stawali się mówiącymi po rusku mieszkańcami wsi prawa wołoskiego, żyjącymi przede wszystkim w górach.
Niemal całkowita asymilacja?
Owszem, bo tak jak Rusini modlili się oni w cerkwi, nie w kościele katolickim. W jakimś stopniu znali język słowiański, jeszcze nawet wtedy, gdy byli w Mołdawii czy Wołoszczyźnie, bo modlili się w języku starocerkiewno słowiańskim, który był językiem prawosławnej liturgii. I dlatego tak szybko Wołosi zasymilowali się z ludnością ruską. Gdzieś już w XVI wieku słowo Wołoch przestaje mieć znaczenie etniczne. W XVI wieku słowo Wołoch oznacza na Słowacji pasterza, a na ziemiach polskich mieszkańca wsi na prawie wołoskim bez względu na jego etniczne pochodzenie. Czyli ktoś, kto był etnicznie Rusinem, ale zamieszkał we wsi na prawie wołoskim, dla otoczenia był już Wołochem. I stąd to zamieszanie, niezrozumienie, które powoduje niekończące się spory, podszyte w dodatku polityką, czy we wsiach na prawie wołoskim mieszkali Wołosi, czy Rusini. Prawo wołoskie i cała ta tematyka to jest niczym kameleon. Jeśli mnie Pan spyta gdzie byli etniczni Wołosi, ja odpowiem – zależy gdzie i kiedy. Czyli zależy na jakim terytorium i w jakim okresie. Bo coś, co później tych ludzi utrzymało jako solidarne i zwarte społeczności, to było uprzywilejowanie prawne.
Na czym polegało?
A chociażby na tym, że nie wykonywali pańszczyzny tak jak zwykli chłopi.
Dlaczego?
Ponieważ to było prawo wołoskie. Oni zajmowali się pasterstwem, przecież migrowali z domu na pół roku, szli w góry. Mieli też prawo swobodnego poruszania się, bo przecież ze wsi na pastwiska w górach mieli czasami nawet 80 kilometrów w linii prostej.
Nie byli jak zwykli chłopi przywiązani do ziemi, można więc powiedzieć, że byli ludźmi wolnymi.
Tak i dlatego górale jeszcze dziś mówią o tej „świebodzie”. Stąd też być może wywodzące się z tamtych czasów poczucie wyższości wobec mieszkańców nizin, którzy nie mieli tej wolności. Gdy rozmawiam z góralami, w pewnym momencie mówią: A pan to nic nie rozumie, bo pan jest z dołów. Lublin to ten „dół”, nie góry. Rzeszów zresztą też. Mam wrażenie, że w dawnych czasach pewne zasady moralne były ograniczone tylko do własnych społeczności. Czyli - nie należy okradać sąsiada. Natomiast te zasady nie obowiązywało wobec ludzi „z dołów”.
To wszystko co się wiąże z Wołochami i szerokim zakresem ich zajęć włącznie z produkcją serów...
Przerwę Panu w tym miejscu, skoro wspomniał Pan o serach, bo muszę wspomnieć o genialnym wynalazku. Wołosi przynieśli ze sobą nieznany prawdopodobnie wcześniej na ziemiach polskich wyrób serów podpuszczkowych.
Podpuszczka jest enzymem, który rozkłada mleko. Ten enzym posiadają w żołądku niemowlęta do 3 roku życia, dlatego picie mleka w późniejszym wieku jest podobno nie za bardzo zdrowe. Ale ten enzym posiadają również zwierzęta, na przykład cielęta. Wołosi zabijali takie młode zwierzę, pozyskiwali z żołądka ten enzym, suszyli, a następnie dodawali do owczego mleka, co wywoływało właśnie skomplikowany proces przerobienia mleka na ser. I to była ich tajemnica. Kiedyś widziałem, ile taki proces trwa. Kobiety podgrzały mleko sprawdzając łokciem czy jest dobra temperatura i żeby wywołać u publiczności aurę tajemniczości, mamrocząc pod nosem różne zaklęcia przykryły mleko białą serwetką i tak by nikt nie widział, wrzuciły coś do tego mleka. Po niewielu minutach odpowiedniego podgrzewania był to już młody ser.
Jak opinią cieszyli się Wołosi w ówczesnym polskim społeczeństwie?
Fatalną. Zacytuję wiersz z XV wieku jakiegoś wędrownego poety, sowizdrzała: Nie chciałbym harować u Rusina we dworze, Od złodziei podolskich trzymam się z daleka Od wołoskich obyczajów chluby nikt nie czeka.
Skąd się brała ta fatalna opinia? Z inności?
Z kolei Jan Długosz pisze, że byli to ludzie obyczajów surowych, siermiężnych, prostych. Zarzuca im, że mieszkają w nędznych chałupach gdzieś w Alpach. Pod słowem „Alpy” miał oczywiście na myśli Karpaty. Te stereotypy pokutowały jeszcze w XVIII, a nawet w XIX wieku i one w jakiś ledwo dostrzegalny sposób, trzeba by to było dokładnie zbadać, przechodziły na wszystkich mieszkańców gór.
Obcych, którzy prezentowali inne wartości niż miejscowi, niemal zawsze próbowano w jakiś sposób zdyskredytować.
Zgadza się. Siedział sobie, na przykład gdzieś pod Rzeszowem, jakiś chłop, orał ziemię i nagle, nie wiadomo skąd, ale z gór, pojawiali się przed nim jacyś nieznani i dziwni, bo w skóry odziani ludzie, za którymi szło tratując wszystko po drodze stado owiec i kóz. Z czasem okazało się, że byli to ludzie o innych obyczajach, ludzie nieszanujący miejscowych zasad. Przychodzili nie wiadomo skąd, potem znikali w lasach. Przecież nikt nie sprawdzał, dokąd oni szli. Wokół nich roztaczano jeszcze dodatkowo aurę czarowników. Oskarżano ich i to niemal w całej Europie, a w Serbii do dzisiaj, o szczególne umiłowanie do rzucania czarów i uroków. Ale jak rzucić urok, to Panu nie powiem, bo nie mam pojęcia.
Jesteśmy blisko wołoskiej obrzędowości.
Wszędzie byli oskarżani o rzucanie uroków. W Cieszynie napisano już gdzieś w XVI wieku: Przybyli na jarmark Wołos i wielkie czary czynili. Czasami się zastanawiam, czy nie jest to ten sam stereotyp, który i dziś jest widoczny w postrzeganiu Romów. Forpocztą wołoskich osadników, jak Pan powiedział, byli bojarzy. Trudno powiedzieć, by szlachta rumuńska była siermiężna i prymitywna. Ale Długosz na przykład opisuje skąd wzięli się Rybotyccy o których mówiliśmy na początku, a więc ludzie którzy nie zaliczali się do zwykłej, szeregowej szlachty. Oni już w XV wieku w Polsce sprawowali urzędy. Długosz zaś pisze wprost, że „z pól i lasów górskich wywodzą swój początek. Dlatego obyczajów są surowych i siermiężnych”.
Czy w związku z innością kulturową i obyczajową wiąże się jakaś szczególna obrzędowość Wołochów?
Wołoska obrzędowość, którą dziś obserwujemy, jest odtwarzana. Czasami ci, którzy tym odtwarzaniem się zajmują, uczą się jej nie od rodziców, a z książek. To jest coś, co było martwe i teraz podejmowane są starania, by to ożywić, ale takie ożywienie jest chyba jednak swoistą atrapą. Na jeden wątek chciałem jednak zwrócić uwagę – góry nie dzielą, góry łączą. Przyjęliśmy więc jakieś dziwne założenie, że gdzieś tam w XV wieku przybyli Wołosi, osiedli tu i tam, zostali w końcu zasymilowani, chociaż ich nie za bardzo lubiano. Zwracam uwagę, że te migracje wołoskie zaczęły się w XV wieku, a może następowały już wcześniej, i trwały także w wiekach następnych, w XVI, XVII i w XVIII. W tymże XVIII stuleciu było to tym łatwiejsze, że po rozbiorach wszystkie te tereny, po których Wołosi wędrowali, obejmowały jeden kraj. Siedmiogród oraz Królestwo Galicji i Lodomerii były w jednym państwie, więc nie było żadnych przeszkód dla przemieszczania się z południa na północ czy odwrotnie. W odniesieniu zaś do jakichś szczególnych obyczajów, które miałyby się wiązać z Wołochami, to jedno jest pewne: nie ma żadnych źródeł historycznych z okresu formowania się tych społeczności w Polsce, czyli z XV-XVII wieku, które by takie czy inne obrzędy wołoskie opisywały.
Rozmawiał: Jacek Stachiewicz
Artykuł ukazał się w Karpackim Przeglądzie Społeczno-Kulturalnym (2 (46) 2022), który został wydany w ramach zadania Rozwój działalności analityczno-badawczej Stowarzyszenia "Pro Carpathia” i umiędzynarodowienie aktywności sfinansowanego ze środków Narodowego Instytutu Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego w ramach Rządowego Programu Rozwoju Organizacji Obywatelskich na lata 2018-2030.